„Bolero” Maurice'a Ravela należy do muzycznych przebojów wszechczasów. Choć pierwsze koncertowe wykonania okazały się przecież klęską. W 1928 roku krytycy wytykali kompozycji monotonię. Paryska publiczność podczas koncertów gwizdała.
Myślałem o tym siedząc na widowni Sali Koncertowej przy ulicy Podleśnej podczas otwartej próby generalnej. Ostatniej przed wieczornym koncertem. Na widowni w pierwszych rzędach zasiedli uczniowie pierwszych klas szkół podstawowych, może nawet przedszkolaki. Wyżej uczniowie starszych klas. Może gimnazjaliści. Roześmiani, strojący miny.
Bo co to za muzyka? Ani gitary basowej, ani wzmacniaczy, zamiast perkusji jakieś blaszane kotły!
Początkowo było mi przykro widząc takie reakcje. Te śmichy chichy i brak oklasków, gdy na scenę wszedł dyrygent.
Ale potem zdałem sobie sprawę, że tak przecież było wielokrotnie. I pół biedy kiedy w tylnych rzędach ziewają dzieci. Czasem gwiżdżą i tupią dorośli. Ale tak to właśnie bywało i nadal przecież bywa. I bardzo dobrze!
Kiedy czytam o historii utworu, dowiaduję się, że Ravel napisał Bolero jako muzykę do baletu. Taniec Cyganki na stole w podmiejskiej gospodzie.
Kiedy siedzę na widowni sali koncertowej, nie widzę jednak wcale gospody i tańca na stole. Przed moimi oczami pylistą słoneczną drogą maszeruje wojsko. Nadchodzi zza wzgórza. Początkowo widać je tylko z dala. Ale rytm kroków narasta. Wraz z kolejnymi instrumentami widzę coraz to więcej detali. Kiedy słychać kotły, w mojej głowie wjeżdżają wozy, ciągnące armaty.
Czy mam prawo do takiej interpretacji?
Być może wielu ona oburzy. No cóż. Sala koncertowa to wspaniałe miejsce do oburzeń. Jak też ziewania, gwizdania, protestów, tańców cygańskich i przemarszów wojsk. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Serdecznie polecam!
Zapraszam do obejrzenia fotorelacji Michała Hellera.